Zdrowie energetyczne – czyli jak czuje się dusza, gdy ciało jest w równowadze


Zacznijmy od wyobraźni. Bo to od niej wszystko się zaczyna.

Wyobraź sobie człowieka, który budzi się rano bez budzika. Wstaje z łóżka lekko – nie z bólem, nie z lękiem, nie z poczuciem, że znów musi. W jego ciele nie ma napięcia, a w głowie – nie ma dymu. Czuje swoje ręce, swoje stopy, kręgosłup – i czuje też siebie. Ma kontakt. Z sobą, ze światem, z czymś więcej. I nie – nie dlatego, że wygrał los na loterii genetycznej albo właśnie wrócił z Ajurwedy z Kerali. Ale dlatego, że jego energia krąży. Po prostu płynie.

To właśnie jest zdrowie w ujęciu bioenergetycznym.

Energia życiowa zamiast wskaźników laboratoryjnych

W klasycznej medycynie zdrowie to norma. Zakres liczb. Hemoglobina ma być taka, ciśnienie takie, BMI najlepiej w przedziale. Gdy coś wykracza – masz chorobę. Gdy wraca do widełek – jesteś zdrowy. Prosto, prawda?

Ale życie – o ironio – rzadko bywa proste. Czasem wszystkie badania są w normie, a człowiek sypie się od środka. Emocje wirują jak liście na jesiennym wietrze, sen nie koi, jedzenie nie odżywia, a bliskość nie daje poczucia obecności.

W bioenergetyce zdrowie to coś więcej niż wynik. To stan harmonii, przepływu i spójności. Między ciałem, umysłem a duchem. Między tym, co w tobie i tym, co wokół ciebie.

To równowaga wibracyjna. Dźwięk, który wydaje twoje pole energetyczne – czy jest czysty, czy zgrzyta? Czy twoje ja gra w jednej tonacji z wszechświatem?

Jeśli nie – to prędzej czy później pojawi się zakłócenie. Ból. Choroba. Albo… dziwne poczucie, że coś jest nie tak, choć nie umiesz wskazać, co dokładnie.

Zdrowie to proces, nie przystanek

Bioenergetycznie rzecz ujmując – zdrowie nie jest czymś, co się ma. Zdrowie to coś, co się tworzy. Codziennie.

To jak taniec z własną energią. Czasem prowadzisz, czasem dajesz się prowadzić. Czasem płyniesz z lekkością, czasem potykasz się o własne blokady. Ale dopóki tańczysz – żyjesz. Dopóki jesteś w ruchu – jesteś w zdrowiu.

Bo w bioenergetyce nie ma stagnacji. Energia musi krążyć. Jak woda. Jak krew. Jak miłość.

Kiedy staje – zaczyna gnić.

Dlatego bioenergetyczne zdrowie to też nieustanne porządkowanie. Przestrzeni wokół siebie i przestrzeni w sobie. Odreagowanie emocji, które zalegają niczym kurz pod dywanem. Rozluźnienie ciała, które pamięta każde muszę, nie mogę, boję się. I wsłuchiwanie się – w szept ciała, puls duszy, przeczucie serca.

Ciało jako mapa

W nurcie bioenergetycznym ciało nie jest tylko futerkiem dla duszy. To świątynia. Nadajnik. Mapa. I pamiętnik.

To w nim zapisują się nasze historie. Każde niewypowiedziane nie. Każdy powstrzymany płacz. Każdy grymas, który trzeba było schować za uśmiechem.

Plecy noszą ciężary, których nie dało się zrzucić. Brzuch przechowuje lęki, których nie było gdzie wypłakać. Gardło dusi słowa, które nie mogły się wydostać.

Zdrowie bioenergetyczne to rozpoznanie tych zapisów. I ich transformacja. Nie przez pigułki, ale przez ruch, oddech, obecność. Przez świadomość.

Dlatego w metodach takich jak bioenergetyka Lowena, reiki, shiatsu, praca z czakrami czy uzdrawianie duchowe – wszystko zaczyna się od czucia. Czucia tego, co jest. Bez poprawiania. Bez osądzania. Bez uciekania.

Bo tylko to, co przyjęte – może zostać uzdrowione.

Trzy ciała – jedna orkiestra

W podejściu energetycznym nie mamy jednego ciała. Mamy trzy: fizyczne, emocjonalne i duchowe. A czasem mówi się i o czterech, pięciu, siedmiu…

Nie chodzi o ilość, lecz o świadomość, że jesteśmy wielowarstwowi. Jak cebula. Albo jak świątynia z wieloma komnatami.

Zdrowie w rozumieniu bioenergetycznym oznacza, że te ciała grają razem. Są nastrojone. Nie sabotują się nawzajem.

Nie może być pełni, gdy ciało boli, a dusza śpiewa. Albo gdy duch woła o sens, a umysł zagłusza go telewizorem.

Prawdziwe zdrowie to wewnętrzne tak – do siebie, do życia, do świata.

To jak powrót do domu, który zawsze był w tobie.

Harmonia jako wibracja

W medycynie akademickiej zdrowie można mierzyć. W bioenergetyce – można je wyczuć.

To ten moment, gdy ktoś wchodzi do pokoju i niesie światło. Gdy przebywanie z nim uspokaja, uzdrawia – bez słów.

To też moment, gdy jesteś sam ze sobą i… nie chcesz uciekać. W ekran, w jedzenie, w ludzi, w cokolwiek. Po prostu jesteś. I to wystarcza.

To moment, gdy twoja obecność jest zestrojona z większą obecnością. Gdy nie musisz się napinać, żeby żyć zdrowo. Po prostu… jesteś zdrowiem.

Nie fit. Nie na diecie. Nie według planu.

Jesteś energią w równowadze.

I to widać. W oczach. W ruchu. W tym, jak oddychasz.

Gdy zdrowie staje się miłością

Ostatecznie, zdrowie w rozumieniu bioenergetycznym to nie tyle stan fizyczny, ile stan miłości.

Do siebie – w ciele, które masz.

Do życia – takim, jakie przychodzi.

Do świata – mimo chaosu, lęku i niepewności.

To stan, w którym przestajesz walczyć – i zaczynasz współbrzmieć.

Bo zdrowie nie jest czymś, co można zdobyć. To coś, co się objawia – gdy pozwolisz sobie po prostu być.

W przepływie. W uważności. W prawdzie.

W ciszy między wdechem a wydechem.

Tam właśnie mieszka uzdrowienie. Tam zaczyna się prawdziwe życie.


Opublikowano